Margot |
Wysłany: Nie 22:51, 20 Sie 2006 Temat postu: "Zakład" [R] (1/...?) |
|
Uhuhuhuuuu! Ależ tu pustki! To może ja wkleję coś pierwsza, cio? A więc przedstawiam Wam pierwszy dłuuugi fanfick mojego autorstwa, który publikuję na forum. Na razie macie pierwszy rozdział i uprzedzam następne będą dodawane powoli, bo piszę na bieżąco.
Jeszcze jedno, jest to romans, jak zaznaczylam w tytule i występuje tu para Draco/Ginny. Miłego czytania:
Rozdział I.
„Zakład”
Draco Malfoy odetchnął głęboko. Był znużony i zmęczony. Wyprostował się gwałtownie w nagłej potrzebie zasięgnięcia jakiejkolwiek rozrywki. Pansy Parkinson, opierająca…a raczej wisząca na jego ramieniu, osunęła się zaskoczona na kanapę.
- O co chodzi, Dracze? – spytała troskliwie.
Chłopak skrzywił się nieznacznie. Ostatnio Pansy nabrała denerwującego zwyczaju nazywania go „Dracze”.
- Muszę się przejść – odparł chłodno, wstał i niespiesznie opuścił salonik.
Zanim zamknęły się za nim drzwi, usłyszał jeszcze jak dziewczyna zwraca się do Crabba, Goyla i Zabiniego:
- Naprawdę nie wiem, co się z nim dzieje…
Prychnął i wyszedł do ogromnego, w tym momencie bardzo wilgotnego ogrodu. Powietrze było niewiarygodnie rześkie. Nic dziwnego – był początek marca, codziennie robiło się cieplej, a temu zjawisku towarzyszyły oczywiście wiosenne burze. Rozejrzał się i stwierdził, że jeszcze kilka dni temu nie było tu tak zielono, jak teraz. Lubił wiosnę. Wtedy wszystko budziło się do życia, nie wiedząc nawet, że za kilka miesięcy znowu obumrze. Tak samo było z ludźmi…rodzili się bez świadomości, że kiedyś nadejdzie ich koniec. Wyjął różdżkę i prostym zaklęciem osuszył ławeczkę. Opadł na nią, nawet nie próbując sobie wyobrazić, że kiedy jeszcze chodził do Hogwartu, nie wolno mu było używać czarów poza murami szkoły.
Pansy.
Teraz to ona była jego największym zmartwieniem. W szkole nie przeszkadzało mu jak się do niego kleiła…nawet on sam miał na to ochotę. Jednak teraz było zupełnie inaczej. Kiedy tylko wrócił do Malfoy Manor na wakacje, po ostatnim roku w Hogwarcie, Lucjusz oświadczył, że za kilka dni odbędą się jego zaręczyny z Pansy. Nie sądził, że wszystko potoczy się tak szybko... Na szczęście plany pokrzyżował nie kto inny jak Złoty Chłopiec, zabijając Czarnego Pana. Tak…to był pierwszy i ostatni raz w życiu Dracona, kiedy odczuwał maleńką wdzięczność względem Harry’ego Pottera. Właściwie nie maleńką, bo Lucjusz zastrzegł, iż w dzień po zaręczynach Draco wreszcie będzie mógł stać się prawdziwym śmierciożercą i zacząć działać w kręgach Czarnego Pana. A Draconowi całkowicie przeszło śmierciożerstwo i nie miał na to najmniejszej ochoty. Na szczęście Mroczny Znak, który został wypalony na jego przedramieniu w szóstej klasie, znikł całkowicie w momencie śmierci Voldemorta. W dodatku Lucjusza ponownie pojmano i wtrącono do Azkabanu i wszyscy byli pewni, że tym razem nie uda mu się nikogo przekupić. Draco odczuł przez to pewnego rodzaju satysfakcję. Jego ojciec zawsze nim pomiatał… nie liczył się z tym co myślał… teraz sam przekona się jak to jest. Tak. Draco Malfoy, wbrew opinii publicznej, z całego serca nienawidził swojego ojca. Niestety – kilka miesięcy po Ostatecznej Walce do akcji wkroczyła jego matka i wymogła na nim ponowienie zaręczyn. Ona także miała bzika na punkcie czystości krwi, w rezultacie czego dnia dziesiątego października odbyły się jego i Pansy zaręczyny. Uroczystość ślubna miała się jednak odbyć dopiero na następne Boże Narodzenie, gdyż Narcyza, matka Pansy i sama dziewczyna nie wyobrażały sobie by miała ona miejsce gdzie indziej, niż w jakiejśtam supersławnej komnacie, w równie sławny zamku. Draco nie wiedział gdzie, jednak tak odległy termin był mu na rękę. Prawdę mówiąc już dawno zdecydował, że jeśli zajdzie taka potrzeba, ulotni się w przeddzień ślubu i zamieszka gdzieś, gdzie jego matka nigdy go nie znajdzie. Miał gdzieś duperele o „czystości krwi”, w tej kwesti. Pansy nie wchodziła w grę! Poza tym, myślał, nie żyjemy w średniowieczu! Co to w ogóle za pomysł, ze ślubem z przymusu… Nie chciał też żadnego stałego związku. Owszem, miał czasem pragnienie, by przelecieć, co atrakcyjniejszą czarownicę, ale nic poza tym. I, nie ukrywał, było mu z tym dobrze. W dodatku w czerwcu skończy pierwszy rok szkolenia na Łamacza Uroków w Banku Gringotta. Może nie była to wymarzona praca, ale dobrze płatna…no i zaspokajała potrzebę przebywania w pobliżu dużej ilości forsy. Oczywiście, póki nie zerwał zaręczyn, był ustawiony na całe życie, jednak wiedział, że w żadnym wypadku do ślubu nie dojdzie, a wtedy pewnie zostanie wydziedziczony... Zarobi sam, jeśli zajedzie taka potrzeba, ale najpierw zablokuje swoją skrytkę w podziemiach Banku Gringotta, żeby nikt nie ruszył jego dziesięciu tysięcy galeonów. Trzeba mieć coś na start… - pomyślał i uśmiechnął się złośliwie. Uwielbiał być zepsuty.
Nagłe ukłucie w dołku przypomniało mu dlaczego właściwie opuścił znajomych i udał się do ogrodu. Rozrywka. Potrzebował czegoś, co przykułoby jego uwagę i sprawiło, że nie musiałby się już nudzić. Przed oczami od razu stanęła mu roznegliżowana Azjatka, kręcąca kusząco biodrami. Potrząsnął głową; bo gdzie u licha mógłby znaleźć teraz Azjatkę? Miał tylko Pansy, jednak podobne doświadczenie z nią byłoby raczej koszmarem niż przyjemnością. W złym nastroju podniósł się i skierował z powrotem do salonu, z obrzydliwie drogimi meblami, który Narcyza „na wszelki wypadek” urządziła skromnie. Skrzywił się myśląc o matce – za wszelką cenę chciała, by z nią mieszkał aż do dnia ślubu. Ustąpił, wiedząc, że w ten sposób nie wyda nic ze swoich oszczędności.
- Gdzie Pansy? – spytał, wchodząc do pokoju.
- Poszła cię poszukać… - wyjaśnił Goyle.
- A gdzie byłeś? – Dodał Crabbe.
- Na szybkim numerku ze służącą – odparł, mrużąc oczy.
- Przecież ty nie masz służącej – mruknął Goyle, drapiąc się po brodzie.
- A więc jednak masz mózg? – warknął na niego Draco.
- Możesz nas nie objeżdżać? – wkurzył się Zabini – Myślisz, że taki z ciebie kozak, a…
- A co? – przerwał mu Draco opryskliwie.
Na horyzoncie zamajaczyła szansa na pyskówkę, która była swego rodzaju rozrywką.
- …a już niedługo zostaniesz nudnym pracownikiem banku, żyjącym grzecznie u boku swojej żonulki – dokończył Zabini zjadliwie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał blondyn, ściszając głos.
- A to, że nie jesteś już takim Casanovą!
- Tak myślisz? – zawołał Draco, niemal rozbawiony. – Mogę mieć każdą jeśli tylko zechcę!
- Oho, jasssne!
- Przyznaj, że po prostu mi zazdrościsz uroku osobistego!
Blaise prychnął.
- To może nam wszystkich udowodnisz, że nie tylko ty tak sądzisz?
- Co masz na myśli?
- Założymy się. Zdobędziesz wskazaną przeze mnie czarownicę, a potem ją rzucisz. Jeśli ci się nie uda, ożenisz się z Pansy i nigdy, ale to przenigdy jej nie zdradzisz.
- Kolego – ja nie przegram. Więc…co będę z tego miał?
Blaise zaśmiał się.
- Mogę nawet ożenić się z Pansy! – sarknął.
I właśnie w tej chwili Draco zrozumiał, że to jego szansa.
- Jak to zrobisz? – spytał.
Zabini spoważniał.
- To była luźna propozycja…
- Zgadzam się, pod warunkiem, że kiedy ja wygram, ty poślubisz Pansy.
- Jak niby mam przekonać wasze matki... no i ją!?
Blondyn uśmiechnął się przebiegle.
- Eliksir miłosny. Podasz jej eliksir miłosny.
- Na miłość boską, ja nie chce jej miłości!
- Ja też nie.
Zapadła cisza.
- Widzę, że wymiękłeś… - westchnął Draco, mając nadzieję, że Blaise złapie haczyk.
Chłopak zacisnął szczękę.
- Dobra. Jak wygrasz, to poślubię Pansy.
Malfoy uśmiechnął się złowieszczo…a przynajmniej taką miał nadzieję.
- Do kiedy mam czas?
- Powiedzmy… do dnia ślubu.
- Skąd będziesz wiedział, że będę Pansy wierny w razie przegranej? – Draco, choć nie dopuszczał myśli o porażce, musiał o to zapytać.
- Nie udawaj! Przecież są odpowiednie zaklęcia..
- Kto będzie tą czarownicą? – spytał znowu blondyn.
- To ci powiem po zawarciu Magicznego Zakładu.
- Czemu to ty dyktujesz warunki?
Zabini wzruszył ramionami i popatrzył na niego wyczekująco. Draco kiwnął lekko głową i podali sobie ręce. Crabbe stuknął w nie różdżką i natychmiast uścisk zniknął w niebieskim płonieniu, który zgasł równie szybko jak się pojawił.
- Zakład jest magicznie nierozerwalny – oznajmił Goyle.
Jednak Draco na niego nie spojrzał. Wpatrywał się w Zabiniego i nie czuł już ani krzty nudy.
- Więc…kto to jest? - ponaglił.
Kolega uśmiechnął się złośliwie i odpowiedział bez zastanowienia:
- Virginia Weasley.
OoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOo
Obudziła się z poczuciem, że zaraz wybuchnie. Bolała ją głowa, plecy i…wszystko ją bolało! Podniosła się z trudem ze stolika, na którym zasnęła i zerknęła na piętrzące się wokół niej książki i pergaminy. Pozbierała wszystkie te, które były zapisane jej drobnym pismem i powlokła się do swojego dormitorium. Zerknęła na zegar, wiszący w Pokoju Wspólnym Gryfonów; była trzecia w nocy! Westchnęła, wspinając się powoli po schodach. Nie zrobiła wykresu na Astronomię i będzie musiała rano opuścić śniadanie, żeby szybko coś nabazgrać. Weszła cicho do sypialni, rzuciła swoje prace na szafkę nocną i położyła się na łóżku nie kłopocząc się przebraniem czy zasunięciem zasłon. Zasnęła twardym snem.
- Gin! Zaraz śniadanie, a ty śpisz!
Otworzyła powoli oczy. Przecież dopiero zasnęłam…
- Która godzina? – wychrypiała, patrząc na groźnie wyglądające koleżanki z dormitorium.
- Dziewiąta dochodzi, śpiąca królewno! Pośpiesz się, jeśli chcesz cokolwiek zjeść.
Jej trzy koleżanki opuściły dormitorium, rozmawiając głośno. Jestem taka zmęczona… Mimo że najchętniej spałaby cały dzień, wstała i postanowiła najpierw wziąć prysznic. Gdy to zrobiła, poczuła się o wiele lepiej. Rozczesując włosy, przyglądała się z zainteresowaniem swojemu lustrzanemu odbiciu. Była blada, przez co cienie pod oczami wydawały się jeszcze większe i ciemniejsze. Machnęła różdżką w stronę specjalnego pudru, który już po chwili zamaskował oznaki jej niewyspania. Ubrana w szkolny mundurek usiadła na łóżku, wzięła specjalne przybory i pergamin, i zaczęła kreślić wykres dla profesor Sinistry. Zajęło jej to aż pół godziny, a praca wcale nie była dobra. Zerknęła za zegarek. No pięknie! Śniadanie już się skończyło i zaraz będzie dzwonek! Zaczęła pospiesznie pakować wszystkie swoje rzeczy do torby. Chwyciła różdżkę i wybiegła z dormitorium. Wychodząc z Wieży Gryffindoru, usłyszała dźwięk dzwonka obwieszczającego początek zajęć. Popędziła co tchu do Wieży Północnej, gdzie miała teoretyczne zajęcia z Astronomii…
Przyczłapała do swojego dormitorium, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. Jeszcze nigdy nie zrobiła sobie takich monstrualnych zaległości, a była przecież w siódmej klasie. Jako że był piątek, chciała wszystko nadrobić, ale była tak zmęczona, że gdy zobaczyła swoje wygodne łóżko, od razu wiedziała, że z jej planów nici. Przebrała się szybko w koszulkę nocną i zakopała w kołdrze, marząc jedynie o wiecznym spokoju i nie przypuszczając nawet, że to marzenie już niedługo będzie jej towarzyszyć prawie bez przerwy…
Koniec rozdziału pierwszego. |
|